Hymen jałowy
Duszne okno z widokiem na trzepak
obwieszony gackami w gaciach na szelkach
barwy wszelakie w kieszeniach manatki
stos pięter spadania żebrać manele od matki
Matka w siatach targa czerwone maki
kroi psu kaszanki w foremne sześciany
krew też czerwona ale upchnięta we flaku
dorośniesz kiedyś zrozumiesz chłopaku
Pies wciąż szczeka niechże przymknie japę
nadciąga burza zasuń w oknach kraty
w zatęchłej piwnicy wiszą kobiety stare
nie pomógł kotom tłuszcz w ofierze składany
Pudełka po margarynie kości zastane
zjedz mięso surówkę zostaw ziemniaki
w spokoju tłucz zatłucz bo jakieś parchate
ukarz psu w końcu przymknąć tę japę
Ścisz światło wygrzeb świece z komódki
kształt krwi we flaku się nigdy nie burzy
sprawdźmy pod suknią czy drzemią pobudki
pokaż no tutaj daj powąchać paluchy.
Lęg
Kobieta i mężczyzna wysiadują mieszkanie
łakomy wzrok muchy czekającej aż zasną
zakrada się wciska wpełza w kruchą szparę
żarówka jarzy drży wypala cień w ścianie
Ściany naklejki w kolekcjonerskim zeszycie
wcierany brudnym palcem róg się odkleja
rogówka źrenica toną w zamglonym błękicie
brud naturalny wróg przyjaciel człowieka
Cieknie w kuchni woda ona nie dokręca
on jasno widzi wiertło nerw nerek bladym świtem
ona nie słucha piersi falują toną w niebycie
mucha się kąpie ach jak kąpie! lecz zębów nie myje
Nie lubi smaku mięty nieświeży oddech o poranku
szczeliną trzonowca z brzaskiem wypełzną larwy
cud narodzin jak smugi światła w koronie parku
kobieta przełknie ślinę mężczyzna obudzi się martwy.
Gód
Gdzieś w Poddali głód podjada podludzi
głód utyty łakomym spojrzeniem Tantala
pustynne wargi szemrzą o grobli szpiku
rdzennej kości topionej nad ogniem Pana
Panicz złociutki żwawo przeżuwa chrząstki
żwacze miłują życie co pozwala kosztować
podludzie grzebią w poddanych podziemiach
podgryzając korzonki jak Turkucie podjadki
– Cóż za lichy obiadek!
Panicz dzieli się szczodrze gorzkim uśmiechem
transferując w chmarę quest: „Burza many”
odp. bossów by podludź dzielił się podudziem
rozgryza kolejny problem eko-świadomej farmy
Chwalmy za prawdę i ceńmy gospodarnych Panów
których mądre rządy kontynuują dzieło Pana
i którzy cierpią za miliony aby miliony nie cierpiały
milionów milionów dziesiętnych miliardów.
Love in a trashcan
Robimy obchód po duńskich śmietnikach
ja i moja dziewczyna którą bardzo och, am!
ma długie jasne włosy niesie reklamówkę
trzymamy się za ręce grzebiemy w koszach
„Gwiazdy śmiecą” wyjmuję kiść bananów
ona zanosi się śmiechem upalona haszyszem
pyta czy chcę donuta mówię że chyba pączka
wskazuje na dziurkę ma oczy błyszczące
„Gwiazdy świerzbią” zanoszę się śmiechem
i donut „wpada nie do tej dziurki co trzeba”
charczę trzymając się brzegu śmietnika
duszę zadławiam niech łódka przybije plecy
Wywijam łapskami tak jakbym pływał
moja dziewczyna zanosi się śmiechem
i donut „wpada nie do tej dziurki co trzeba”
ręce rozpostarte – orbituje po niebie
„Gwiazdy śmieszą” oto ostatnie westchnienie
filozoficzne pytanie o rolę donuta w af(t)erze
wyraz twarzy nieznany zaczyna na nijaką literę
a kończy że pączka – w dziurce różaniec nadzienie.
Gabriel Ojrzanowski – ur. 1991, poeta, ale to nie wszystko. Debiutował tomem wierszy „Kraina dzikich małpek” (2012). Coś mu się wydawało. Pasjonat komiksów, oneironauta. Dwa razy w życiu spotkał się z pleniem, liczy na więcej. Mieszka i pracuje w Danii. Zgłasza sprzeciw.